To
tu, to tam Rosja 1989 W³ochy 1992 Wenecja 1994 Krutynia 1995 Turcja 1996 Bu³garia 2002 Lwów 2004 S³owacja 2006 Transylwania 2006 Czarnogóra 2006 Morawy 2006 S³owacja 2007 Rumunia 2007 Wêgry 2007 S³owenia 2007 |
To mia³ byæ dla nas zryw wolno¶ci – od obowi±zków, pracy i rodzin. Cieszy³y¶my siê na ten wyjazd odk±d tylko powsta³ jego plan. To musia³o siê udaæ! Wyje¿d¿a³y¶my w niedzielê, 30.04.2006 o 6 rano, tak wiêc Basia przyjecha³a w przeddzieñ i urz±dzi³y¶my sobie pobudkê o 5/00. Rano obudzi³ nas deszcz, ale poniewa¿ zaplanowa³y¶my ³adn± pogodê, wiêc siê tym wcale nie przejmowa³y¶my – uzna³y¶my, ¿e to tylko takie chwilowe, przelotne opady. I rzeczywi¶cie tak by³o – na granicy (Mnisek) by³y¶my przed 7, a ok. 8 w Bardejowie – deszcz ju¿ zanika³, pokazywa³o siê niebieskie niebo i b³yska³o s³oñce. BARDEJOV
Bardejov by³ miasteczkiem wielowyznaniowym (ko¶ció³ katolicki, prawos³awny, ewangelicki, synagoga) i renesansowo wielokulturowym. Jak wyczyta³y¶my w przewodniku zachowa³a siê synagoga budowana ¶ci¶le wedle talmudycznych zasad. Upar³y¶my siê znale¼æ wiêc dzielnicê ¿ydowsk±. Na pierwszy rzut oka nic takiego nie by³o widaæ. Ale z map± w rêku, wysz³y¶my poza obszar rynku i znalaz³y¶my to miejsce – otoczony kamiennym, krusz±cym siê murkiem i wysokim metalowym p³otem, ukryte przed ludzkim okiem t³oczy³y siê ¿ydowskie zabudowania. Centralnie po³o¿ona synagoga i parê budynków obok niej, a wszystko w op³akanym stanie. Na szczê¶cie chyba podjêto decyzjê o remoncie, st±d ten p³ot i jakie¶ walaj±ce siê w pobli¿u materia³y budowlane. ¯eby jednak to wszystko dostrzec trzeba by³o wspi±æ siê na ten murek. Tak te¿ zrobi³am, a Basia posz³a w moje ¶lady – niestety, gdy chcia³a zej¶æ, niefortunnie chwyci³a siê jakiego¶ wystaj±cego kamienia, który siê obluzowa³ i zacz±³ spadaæ prosto na jej g³owê. Ona tez zaczê³a spadaæ, i na szczê¶cie w ostatniej chwili odepchnê³a lec±cy na ni± g³az, tak, ¿e tylko ¶redniowieczne od³amki na ni± siê posypa³y nie robi±c jej szczególnej krzywdy. Potem jeszcze d³ugo wytrz±sa³a py³ z w³osów, ubrania i torebki... To by³ ostatni punku programu w Bardejowie, ruszy³y¶my wiêc dalej, do Kupeli. BARDEJOVSKIE
KUPELE
Bardejovskie Kupele to te¿ jest zabytek, chocia¿ nie wygl±da. Pierwsze zak³ady lecznicze i k±pielowe powsta³y tutaj w XIII wieku. Uzdrowisko by³o ulubionym miejscem wypoczynku cesarzowej Sissi, ¿ony Franciszka Józefa, a tak¿e celem wyjazdów wypoczynkowo-towarzyskich arystokracji i intelektualistów polskich (A. K. Czartoryski, J. U. Niemcewicz, królowa Marysieñka i inni). Teraz to kurort w zachodnim stylu – w³a¶ciwie to wygl±da jak jeden wielki park, ze starannie utrzymanymi klombami, trawnikami i okaza³ymi budynkami sanatoryjnymi. Jest tam i pijalnia i ko¶ció³, chyba tez jaki¶ pasa¿ handlowy zamajaczy³ nam w oddali, w g³êbi s± baseny (o tej porze jeszcze nieczynne) i skansen. I w³a¶nie ten skansen by³ naszym celem. Cisza, spokój, drewniane cha³upy starannie urz±dzone, cerkiewki (w jednej w³a¶nie odbywa³o siê nabo¿eñstwo), m³yn wodny, budynki gospodarcze. Bardzo mi³o siê zwiedza³o, bo wszystko otwarte, bez „pilnowaczy”, tylko ekspozycje oddzielone sznurkiem (jakie to mi³e, ufne spo³eczeñstwo ci S³owacy!). Pospacerowa³y¶my wiec, zrobi³y¶my trochê zdjêæ i postanowi³y¶my ruszyæ dalej na wschód w poszukiwaniu wsi rusiñskich, drewnianych cerkiewek i egzotyki w formie cygañskich gniazd. ZBOROV
Na trasie Basia wypatrzy³a jak±¶ bardzo malownicz± ruinê na jednym z mijanych wzgórz, zdecydowa³y¶my wiêc, ¿e odkryjemy co to jest. Zjecha³y¶my wiêc w bok i wyl±dowa³y¶my w sielsko-anielskiej wiosce. Zostawi³y¶my auto ko³o bogatego domu pszczelarza (pstryk-zdjêcie) i ruszy³y¶my przez mostek w kierunku góry zamkowej. Pusto, ani ¿ywego ducha, ale mimo, ¿e tak odludny, szlak jest ¶wietnie oznakowany – co kilkadziesi±t metrów ¿ó³ta tablica z histori± zamku w odcinkach. W sumie by³o chyba 14 tablic, a ¿eby poznaæ ca³± historiê trzeba by³o dotrzeæ na sam szczyt. Pocz±tkowo droga wiod³a przez wznosz±ce siê coraz wy¿ej pola sk±d widaæ by³o oddalon± wie¶ i po³o¿on± na uboczu, za rzek± osadê cygañsk± (stare wal±ce siê rudery ¶wie¿o postawione przez pañstwo b³yszcz±ce, nowe domki – pewnie te¿ z perspektyw± obrócenia siê w niedalekiej przysz³o¶ci w rudery). Dalej wchodzi³o siê w las. I w³a¶nie bêd±c na skraju lasu, zobaczy³y¶my w oddali id±cych w naszym kierunku dwóch mê¿czyzn, co by³o nieoczekiwanym zjawiskiem na tym pustkowiu. Basia optymistycznie ucieszy³a siê, ze oto spotykamy turystów na tym zapomnianym szlaku. Ja by³am wiêksz± realistk± – dostrzeg³am, ¿e to Cyganie z tobo³ami. I to wygl±daj±cy do¶æ dziko. Mia³y¶my dwie mo¿liwo¶ci reakcji – uciekamy jak g³upie (to ja), albo dzielnie idziemy naprzód (Basia). Có¿, jednak ta druga opcja by³a zdecydowanie bardziej do przyjêcia. Nadal wiêc wspina³y¶my siê ¶cie¿k±, wesolutko zmierzaj±c do ruin. Schowa³y¶my tylko zapobiegliwie aparaty fotograficzne i stara³y¶my siê wygl±daæ biednie, dzielnie i rezolutnie. Gdyby nas chciano jednak napa¶æ, to szanse mia³y¶my niewielkie, bo Cyganie nie do¶æ, ¿e dzicy, to jeszcze i postawni. Jednak nie mieli z³ych zamiarów, a byæ mo¿e te¿ czuli jaki¶ niepokój, bo na nasz widok po³o¿yli swoje wory na ziemi (ewidentnie wypchane kradzionym w lesie drzewem), pi³ê dyskretnie umie¶cili za sob± (Basia ucieszy³a siê, ¿e przynajmniej nie maj± tej pi³y mechanicznej, jak w horrorach) - ze niby jako tury¶ci odpoczywaj± sobie beztrosko na szlaku po spacerku w lesie. Z mi³ymi u¶miechami nas pozdrowili zagajaj±c, czy idziemy zwiedzaæ zamek. Te¿ szczerz±c siê uprzejmie, podjê³y¶my konwersacjê i w reweransach rozstali¶my siê. Bezpo¶rednie niebezpieczeñstwo wiêc minê³o, by³a jeszcze wprawdzie mo¿liwo¶æ, ¿e polec± do swojej etnicznej wioski po posi³ki i zaczaj± siê gdzie¶ w krzakach czekaj±c na nasz powrót, ale to by³o tylko lu¼ne przypuszczenie o ma³ym prawdopodobieñstwie. Dotar³y¶my wreszcie na wzgórze zamkowe – ruiny prezentowa³y siê wspaniale, widaæ by³o potêgê dawnego zamku. Teraz ju¿ pozna³y¶my ca³± historiê i zobaczy³y¶my sam obiekt. Zamek Zborov, nazywany te¿ Makovica, powsta³ w XIII lub pocz±tkiem XIV wieku jako ochrona wêgiersko-polskiej drogi. W okresie powstañ stanowych zamek napad³y wojska cesarskie i w 1684 roku dokona³y jego zburzenia. Z rozleg³ego zamku w stylu renesansowym zachowa³y siê tylko mury. A¿ siê prosz± o jakiego¶ ducha lub inne romantyczne dekoracje. Z murów rozpo¶ciera siê widok na ca³± okolicê – ³agodne, lesiste wzgórza, zielonkawe pola, gdzieniegdzie jakie¶ maleñkie osady. Piêkny widok, zw³aszcza z t³em b³êkitnego nieba i jaskrawym ¶wietle s³oñca. Z zamkowej góry zesz³y¶my ju¿ bez niepokoj±cych spotkañ, a wrêcz przeciwnie - spotka³yy¶my urocze dzieci romskie, które bardzo entuzjastycznie siê do nas odnosi³y. Zrobili¶my sobie pa-pa, i ruszy³y¶my dalej odkrywaæ s³owack± ³emkowszczyznê CERKIEWKI
Uda³o nam siê zlokalizowaæ tylko dwie cerkiewki, obie niestety zamkniête, a woko³o ani ¿ywego ducha, aby poprosiæ o klucz. Za to otoczenie piêkne – wokó³ ¶wi±tyñ zielone cmentarzyki z rzadko rozsianymi mogi³ami. Zdumiewaj±ce, ¿e ziemne groby z XIXw jeszcze zachowa³y swój kszta³t – byæ mo¿e nadal potomkowie ¿yj± i dbaj± o te kopczyki, a mo¿e to wspólnota...? W DRODZE
Powoli zbli¿a³o siê po³udnie, kiedy dojecha³y¶my do Svidnika – typowo socjalistyczne miasto – mnóstwo bloków, szerokie ulice, a na latarniach obowi±zkowe ko³cho¼niki, sk±d dobiega³y dziarskie, ludowo-marszowe melodie. Nic tam nie mia³y¶my do roboty, wiêc szybko przejecha³y¶my przez miasto kierujac siê na po³udnie, bo w miêdzyczasie postanowi³y¶my, ¿e chcemy dotrzeæ do Preszova (Kras!), a mo¿e nawet Levocy. Jedziemy wiêc i jedziemy, widoki piêkne, ale jako kierowca, mam patrzeæ na drogê, a nie podziwiaæ, wiêc zaczynam czuæ zmêczenie. Konieczny jest wiêc jaki¶ postój i jaka¶ kawa, a najlepiej obiad. Zatrzymujemy siê w Gieraltowicach. Oczywi¶cie pusto, gdzie niegdzie przemykaj± tylko Cyganie. Szukamy miejsca z kaw± – jedna knajpa, druga, trzecia – a ka¿da w ten sam deseñ: pe³no dymu i paru smêtnych facetów nad piwem. Odpocz±æ i napiæ siê kawy to tu siê nie da, a na podziwianie lokalnego kolorytu nie mamy w tym momencie ochoty. Siadamy wiêc w parku, pijemy przestudzon± kawê z termosu, zjadamy resztê kanapek. I jazda dalej. Zaraz za rogatkami – niespodzianka. Ca³kiem przyjemny motel z restauracj±: czysto, schludnie, piêkny ogródek, niskie ceny. Pyszne knedliki z gulaszem (80sk) dodaj± nam si³, a kawa energii, wiêc ju¿ na pewno wiemy, ¿e dzisiejszym celem bêdzie Levoca. Na trasie mam niespodziankê – tunel! Nie by³o wyj¶cia – musia³am tamtêdy przejechaæ i ¿adna klaustrofobia nie mog³a mi w tym przeszkodziæ. Tunel jak tunel – w±ski, ciemny, bez odwrotu. Nie mog³am robiæ nic innego, tylko jechaæ przed siebie z pe³n± koncentracj±. Klaustrofobia dawa³a znaæ o sobie – by³o mi niedobrze, bola³ brzuch, serce ³omota³o. Jedynie g³êbokie oddechy mog³y mnie uratowaæ. W koñcu dostrzeg³am ¶wiate³ko w tunelu. SPISKI HRAD
A nied³ugo potem by³
ju¿ Spiski Hrad. Znany mi dobrze ju¿ z innych wycieczek. Piêknie
wygl±da³ w popo³udniowym s³oñcu, na tle
ciemnych chmur. Z wie¿y rozci±ga siê widok na ca³± dolinê. Szkoda, ¿e
jest lekka mg³a ograniczaj±ca widoczno¶æ.LEVOCA
Stamt±d ju¿ tylko jeden skok do Levocy. Mamy ¶wietny pomys³, ¿eby przenocowaæ w znanymi mi sk±din±d Klasztorze Franciszkanów. Przyjmuje nas m³odzieniec z nowicjatu – chyba nie wszystko rozumie, ale ju¿ prowadzi nas do pokoju, gdzie mo¿emy siê rozgo¶ciæ. ¦wietnie, wrócimy tu, ale jeszcze chcemy zwiedziæ Levoczê. Levoca oczywi¶cie piêkna – ryneczek wypielêgnowany i odnowiony. Tutaj jest wyj±tkowo du¿o ludzi, tzn. turystów, wiêc i o miejsca w hotelu ciê¿ko, albo ceny (dla nas) zaporowe (pokój 2-osobowy 1200sk). Wracamy wiêc do klasztoru. D³ugo, bardzo d³ugo nie mo¿emy siê dodzwoniæ. W koñcu otworzy³ nam ten sam m³odzieniec co przedtem, teraz mocno wystraszony i zacz±³ t³umaczyæ, ¿e w³a¶ciwie to on nie wie, bo nie ma nikogo ze starszych. Kiedy go poinformowa³y¶my, ¿e jednak zdecydowa³y¶my siê przenocowaæ w klasztorze, zdenerwowa³ siê jeszcze bardziej. Widaæ, przemy¶la³ wszystko i zda³ sobie sprawê, ¿e mo¿e mieæ du¿e nieprzyjemno¶ci, ¿e wpu¶ci³ dwie obce kobiety do klasztoru. Trzês±cymi siê rêkami da³ nam kolacjê i zacz±³ co¶ natarczywie mówiæ o :”mobile” – okaza³o siê, ¿e chce, abym ze swojej komórki zadzwoni³a do znanego mi ojczulka z Braty³awy, aby móg³ nas uwiarygodniæ. Tak siê te¿ sta³o – oczywi¶cie zgodzi³ siê na nasz nocleg, a nastrój brata Paw³a zmieni³ siê diametralnie, gdy tylko dosta³ jego b³ogos³awieñstwo. Nieba by nam przychyli³. Dosta³y¶my pokój na piêtrze – skromny, ale bardzo wygodny – dwa tapczaniki, biurka, szafka i widok z okna wprost na Mariansk± Horê W RAJU
Na poniedzia³ek,
1.05, zaplanowa³y¶my wypad do S³owackiego Raju. Jeszcze wczoraj
wieczorem, gdy wspomina³y¶my o wypadzie w góry, braciszek
Pawe³ zacz±³
co¶ wspominaæ, ze poka¿e nam szlaki. By³o to jednak dosyæ enigmatyczne
i potraktowa³y¶my to jako wyraz kurtuazji.
Rano jednak patrzymy, a on
ci w pe³nym ekwipunku siê zjawia na ¶niadaniu, w górskich ciuchach, a w
rêku dzier¿y mapy. Pojechali¶my
wiêc we trójkê. Dosyæ szybko
zjechali¶my na boczn± drogê, masyw Raju by³ ju¿ doskonale widoczny. Po
drodze minêli¶my cygañsk± wioskê, gdzie weseli Cyganie oferowali
noclegi – stali przy drodze przyk³adaj±c d³oñ do policzka, co mia³o
oznaczaæ spanie. Pawe³ wyja¶ni³ nam, ¿e to wyj±tkowo dobrzy Romowie,
godni zaufania, którzy postanowili robiæ biznes na turystyce i z tego
¿yj±. Hm, zapewne ciekawe by³oby do¶wiadczyæ tak egzotycznego noclegu i
obaliæ kolejne stereotypy.Do Raju dojechali¶my w m¿awce. Zda³y¶my siê na Paw³a jako na przewodnika zastrzegaj±c jedynie, aby nie prowadzi³ nas na szlak, gdzie s± drabinki i klamry, bo Basia ma niesprawn± rêkê na skutek zerwania ¶ciêgien (choroba klawiaturowa!!!!) i lêk wysoko¶ci. Obieca³, ¿e tak, oczywi¶cie, pójdziemy ³agodnym szlakiem. £agodny to on by³ i owszem, ale do czasu. Sz³o siê po kamyczkach w strumieniu, gdzie szybko przemoczy³am adidasy (nie mia³am tak jak oni butów górskich, bo nie przewidywa³y¶my ostrych szlaków), potem za¶ zaczê³y siê mostki z rzadko ustawionych szczebelków, gdzie Basia zaczê³a mieæ problem pt. lêk wysoko¶ci. A¿ w koñcu zobaczy³y¶my pionowe, metalowe drabiny i klamry. Basia lekko spanikowa³a, ale nie by³o odwrotu, bo w Raju szlaki s± jednokierunkowe . Na szczê¶cie okaza³o siê, ¿e drabiny nie wywo³uj± takiego lêku jak te drewniane mostki. Mo¿na by³o i¶æ. Jednak nie obesz³o siê bez kontuzji – Basia nadwerê¿y³a rêkê, a ja mocno st³uk³am nogê o klamrê. Warto jednak by³o, bo wra¿enia niezapomniane, a widoki piêkne (szkoda, ¿e zdjêcia ich w pe³ni nie oddaj±). KLASTORISKO
Wreszcie dotarli¶my do Klastoriska.. W schronisku posilili¶my siê czekolad± i klasztornymi wafelkami i ruszyli¶my zwiedzaæ ruiny klasztoru Kartuzów. Siostry – obola³e i zmêczone, braciszek – pe³en energii i entuzjazmu.. Zacz±³ nas w³óczyæ po ka¿dym kamyku i szczegó³owo obja¶niaæ, gdzie co by³o – ko¶ció³, kaplica, cele takie i takie, kuchnia, piwnica itp. Kiedy zacz±³ robiæ drugie kó³eczko (po tych samych miejscach) zaczê³a nas powoli ogarniaæ determinacja. W koñcu asertywnie przypomnia³y¶my mu o ograniczeniach czasowych i poinformowa³y¶my, ¿e ju¿ chcemy powoli schodziæ. Te¿ spojrza³ na zegarek i stwierdzi³, ¿e jeszcze koniecznie musimy zahaczyæ o Spisk± Star± Ves, a ¿e on ma mszê o 16, wiêc musimy siê pospieszyæ. Ruszyli¶my kurcgalopkiem, co w szczególny zachwyt wprawi³o moj± obola³± nogê. Po drodze konwersowali¶my w polsko-s³owackim dialekcie o Polakach (jacy ró¿ni), S³owakach (jacy mili), Czechach (jacy wredni), niuansach jêzykowych, samochodach (Pawe³ skoñczy³ samochodówkê i w ¶wieckim ¿yciu auta by³y jego pasj±), no i oczywi¶cie o górach (przed wst±pieniem do nowicjatu by³ przewodnikiem po Raju i Tatrach i dzia³a³ w s³owackim GOPRze). W tak mi³ej atmosferze dotarli¶my do auta. Pawe³ ³akomie spojrza³ na moj± sienê i stwierdzi³, ¿e chyba lepiej bêdzie, jak on poprowadzi, bo zna te tereny. Nie mia³am nic przeciwko temu, a wrêcz przeciwnie, bo przynajmniej mog³am trochê odpocz±æ, a noga bola³a mnie coraz bardziej . SIOSTRY I BRAT
Zatrzymali¶my siê w okolicy, niedaleko wsi Letanovce, aby z oddali zobaczyæ wie¶ dzikich Cyganów – pojechali¶my za las, na wzgórek, a stamt±d w dole by³o widaæ bardzo etniczn± osadê. Niestety Pawe³ nie chcia³ podjechaæ bli¿ej, bo tubylcy w ramach rekreacji lubi± obrzucaæ auta kamieniami. Kolejnym punktem programu by³a Spiska Nowa Ves. Gdzie tam ves! Ca³kiem spore miasto z okaza³ym teatrem, jakiego nie powstydzi³by siê i Kraków. Jest tutaj najwy¿sza na S³owacji wie¿a ko¶cielna. Oczywi¶cie nasz ¿wawy cicierone zaplanowa³, ¿e siê tam zaraz wdrapiemy, aby podziwiaæ z góry okolicê, ze szczególnym uwzglêdnieniem jego rodzinnej wsi. W innych okoliczno¶ciach zapewne ochoczo by¶my siê wspiê³y, ale ja ledwo chodzi³am na tej nodze, a i ogólne zmêczenie ju¿ dawa³o siê we znaki... szczê¶liwie wie¿a by³a zamkniêta. Co koñ wyskoczy ruszyli¶my wiêc do Levocy (nadal prowadzi³ Pawe³), znacznie przekraczaj±c dozwolon± szybko¶æ. Mia³ farta, ¿e nie zatrzyma³a go drogówka przyczajona przed sam± Levoc±. Widaæ ¦w. Franciszek czuwa³ nad nami. POWRÓT
Wrócili¶my do klasztoru po 15, zaprasza³ nas jeszcze na obiad, ale szykowanie posi³ku, pogaduszki i inne towarzyskie zwyczaje zajê³yby nam zbyt du¿o czasu. Po¿egna³y¶my wiêc braciszków, serdecznie nas wy¶ciskali, i ruszy³y¶my dalej – ju¿ w kierunku Polski. W okolicach Vrbova okaza³o siê, ¿e koñczy siê gaz (mia³y¶my tankowaæ w Levoczy, ale jako¶ nam to umknê³o w nat³oku innych wra¿eñ), a tu szczere pole. Na szczê¶cie uda³o nam siê jako¶ dojechaæ do Kezmarku. Stamt±d do granicy w Mniszku by³o ju¿ niedaleko. Jeszcze zatrzyma³y¶my siê na obiad „U Franka” przed Lubovni± (ja – pra¿ony syr, Basia – mieszanka pierogów z bryndz±, no i pyszniutka kawa). Na granicy kupi³y¶my jeszcze ³akocie dla rodzinki i wreszcie ok. 19 wyl±dowa³y¶my w domu. W sam raz na dobranockê w naszym wykonaniu – s³owackie opowie¶ci z mchu i paproci. |