To
tu, to tam
Rosja
1989
W³ochy
1992
Wenecja
1994
Krutynia
1995
Turcja 1996
Bu³garia
2002
Lwów
2004
S³owacja
2006
Transylwania
2006
Czarnogóra
2006
Morawy 2006
S³owacja
2007
Rumunia
2007
Wêgry 2007
S³owenia 2007
|
To mia³ byæ dla nas
zryw wolno¶ci – od obowi±zków,
pracy i rodzin. Cieszy³y¶my siê na ten wyjazd odk±d tylko powsta³ jego
plan. To musia³o siê udaæ! Wyje¿d¿a³y¶my w niedzielê, 30.04.2006 o 6
rano, tak wiêc Basia przyjecha³a w przeddzieñ i urz±dzi³y¶my sobie
pobudkê o 5/00. Rano obudzi³ nas deszcz, ale poniewa¿ zaplanowa³y¶my
³adn± pogodê, wiêc siê tym wcale nie przejmowa³y¶my – uzna³y¶my, ¿e to
tylko takie chwilowe, przelotne opady. I rzeczywi¶cie tak by³o – na
granicy (Mnisek) by³y¶my przed 7, a ok. 8 w Bardejowie – deszcz
ju¿ zanika³, pokazywa³o siê niebieskie niebo i b³yska³o s³oñce.
BARDEJOV
Niedzielnym rankiem Bardejów
(Bardojov) zieje
pustkami. To trzydziestotysiêczne, nieco prowincjonalne miasteczko nad
Topµ±, u po³udniowych podnó¿y Beskidu Niskiego, jest historyczn±
stolic± Górnego Szarysza, jedn± z najwspanialszych ¶rodkowoeuropejskich
enklaw
gotyku i renesansu. Ca³y piêkny renesansowy rynek by³ tylko dla
nas – otoczony budynkami przebudowanymi w pó¼nym renesansie i baroku.
Na rynku znajduje siê budynek Ratusza (Radnica) wybudowany w 1511r. W
pó³nocnej czê¶ci rynku ko¶ció³ pw. ¦w. Egidia - gotycki z drugiej
po³owy XIVw. Snuj±c siê po rynku i okolicznych, urokliwych uliczkach
u¶wiadomi³y¶my sobie, ¿e nie mamy ichnich pieniêdzy, bo zapominaj±c, ¿e
dzi¶ niedziela nie wymieni³y¶my w kantorze na granicy. Mi³a pani w
muzeum (tylko ten przybytek by³ otwarty) u¶wiadomi³a nas, ¿e dzisiaj
nigdzie nie wymienimy pieniêdzy. No, chyba, ¿e spróbujemy w bankomacie.
Z ma³± nadziej± na sukces wsunê³am kartê do pierwszego napotkanego
bankomatu. I niespodzianka! ¦licznie mi wyp³aci³o korony wed³ug ca³kiem
przyzwoitego kursu. Maj±c ju¿ pe³ne kieszenie dalej ruszy³y¶my na
zwiedzanie – znalaz³y¶my wspania³e, ¶redniowieczne, bardzo dobrze
zachowane mury opasuj±ce miasteczko, imponuj±cy barbakan i g³ówny wjazd
do Bardejova. Jak kto¶ s³usznie zauwa¿y³ – to sceneria jak z bajek o
rycerzach i ksiê¿niczkach. Obesz³y¶my fosy, wesz³y¶my i na mury sk±d
rozpo¶ciera³ siê wspania³y widok na Szarysz. A wszêdzie nadal cicho i
pusto. Tylko bujnie kwitn±ca i zieleniej±ca siê przyroda.
Wróci³y¶my jeszcze na rynek, msza siê skoñczy³a, mo¿na wiêc by³o wej¶æ
do katedry – mroczna, wysoka, pachn±ca starym drewnem. Najcenniejsz±
czê¶ci± wnêtrza bazyliki jest unikalny zestaw jedenastu skrzyd³owych
o³tarzy z lat 1460 - 1520, które stoj± na swoich pierwotnych miejscach
do dzisiejszych dni. G³ówny o³tarz ¶w. Egidia jest nowogotycki i
czteroskrzyd³owy z roku 1878.
Bardejov by³
miasteczkiem wielowyznaniowym (ko¶ció³ katolicki, prawos³awny,
ewangelicki, synagoga) i renesansowo wielokulturowym. Jak wyczyta³y¶my
w przewodniku zachowa³a siê synagoga budowana ¶ci¶le wedle
talmudycznych zasad. Upar³y¶my
siê znale¼æ wiêc dzielnicê
¿ydowsk±. Na pierwszy rzut oka nic takiego nie by³o widaæ. Ale z
map± w rêku, wysz³y¶my poza obszar rynku i znalaz³y¶my to miejsce –
otoczony kamiennym, krusz±cym siê murkiem i wysokim metalowym p³otem,
ukryte przed ludzkim okiem t³oczy³y siê ¿ydowskie zabudowania.
Centralnie po³o¿ona synagoga i parê budynków obok niej, a
wszystko w op³akanym stanie. Na szczê¶cie chyba podjêto decyzjê o
remoncie, st±d ten p³ot i jakie¶ walaj±ce siê w pobli¿u materia³y
budowlane. ¯eby jednak to wszystko dostrzec trzeba by³o wspi±æ siê na
ten murek. Tak te¿ zrobi³am, a Basia posz³a w moje ¶lady – niestety,
gdy chcia³a zej¶æ, niefortunnie chwyci³a siê jakiego¶ wystaj±cego
kamienia, który siê obluzowa³ i zacz±³ spadaæ prosto na jej g³owê. Ona
tez zaczê³a spadaæ, i na szczê¶cie w ostatniej chwili odepchnê³a lec±cy
na ni± g³az, tak, ¿e tylko ¶redniowieczne od³amki na ni± siê
posypa³y nie robi±c jej szczególnej krzywdy. Potem jeszcze d³ugo
wytrz±sa³a py³ z w³osów, ubrania i torebki... To by³ ostatni punku
programu w Bardejowie, ruszy³y¶my wiêc dalej, do Kupeli.
BARDEJOVSKIE
KUPELE
Bardejovskie Kupele to te¿
jest zabytek, chocia¿ nie
wygl±da. Pierwsze zak³ady lecznicze i k±pielowe powsta³y tutaj w XIII
wieku. Uzdrowisko by³o
ulubionym miejscem wypoczynku cesarzowej Sissi,
¿ony Franciszka Józefa, a tak¿e celem wyjazdów
wypoczynkowo-towarzyskich arystokracji i intelektualistów polskich (A.
K. Czartoryski, J. U. Niemcewicz, królowa Marysieñka i inni). Teraz to
kurort w zachodnim stylu – w³a¶ciwie to wygl±da jak jeden wielki park,
ze starannie utrzymanymi klombami, trawnikami i okaza³ymi budynkami
sanatoryjnymi. Jest tam i pijalnia i ko¶ció³, chyba tez jaki¶ pasa¿
handlowy zamajaczy³ nam w oddali, w g³êbi s± baseny (o tej porze
jeszcze nieczynne) i skansen. I w³a¶nie ten skansen by³ naszym celem.
Cisza, spokój, drewniane cha³upy starannie urz±dzone, cerkiewki
(w jednej w³a¶nie odbywa³o siê nabo¿eñstwo), m³yn wodny, budynki
gospodarcze. Bardzo mi³o siê zwiedza³o, bo wszystko otwarte, bez
„pilnowaczy”, tylko ekspozycje oddzielone sznurkiem (jakie to mi³e,
ufne spo³eczeñstwo ci S³owacy!). Pospacerowa³y¶my wiec, zrobi³y¶my
trochê zdjêæ i postanowi³y¶my ruszyæ dalej na wschód w poszukiwaniu wsi
rusiñskich, drewnianych cerkiewek i egzotyki w formie cygañskich gniazd.
ZBOROV
Na trasie Basia wypatrzy³a jak±¶ bardzo malownicz±
ruinê na jednym z mijanych wzgórz, zdecydowa³y¶my wiêc, ¿e odkryjemy co
to jest. Zjecha³y¶my wiêc w bok i wyl±dowa³y¶my w
sielsko-anielskiej wiosce. Zostawi³y¶my auto ko³o bogatego domu
pszczelarza (pstryk-zdjêcie) i ruszy³y¶my przez mostek w kierunku góry
zamkowej. Pusto, ani ¿ywego ducha, ale mimo, ¿e tak odludny, szlak jest
¶wietnie oznakowany – co kilkadziesi±t metrów ¿ó³ta tablica z histori±
zamku w odcinkach. W sumie by³o chyba 14 tablic, a ¿eby poznaæ ca³±
historiê trzeba by³o dotrzeæ na sam szczyt.
Pocz±tkowo droga
wiod³a przez wznosz±ce siê coraz wy¿ej pola sk±d widaæ by³o oddalon±
wie¶ i po³o¿on± na uboczu, za rzek± osadê cygañsk± (stare wal±ce siê
rudery ¶wie¿o postawione przez pañstwo b³yszcz±ce, nowe domki – pewnie
te¿ z perspektyw± obrócenia siê w niedalekiej przysz³o¶ci w rudery).
Dalej wchodzi³o siê w las. I w³a¶nie bêd±c na skraju lasu,
zobaczy³y¶my w oddali id±cych w naszym kierunku dwóch mê¿czyzn,
co by³o nieoczekiwanym zjawiskiem na tym pustkowiu. Basia
optymistycznie ucieszy³a siê, ze oto spotykamy turystów na tym
zapomnianym szlaku. Ja by³am wiêksz± realistk± – dostrzeg³am, ¿e to
Cyganie z tobo³ami. I to wygl±daj±cy do¶æ dziko. Mia³y¶my dwie
mo¿liwo¶ci reakcji – uciekamy jak g³upie (to ja), albo dzielnie idziemy
naprzód (Basia). Có¿, jednak ta druga opcja by³a zdecydowanie bardziej
do przyjêcia. Nadal wiêc wspina³y¶my siê ¶cie¿k±, wesolutko zmierzaj±c
do ruin. Schowa³y¶my tylko zapobiegliwie aparaty fotograficzne i
stara³y¶my siê wygl±daæ biednie, dzielnie i rezolutnie. Gdyby nas
chciano jednak napa¶æ, to szanse mia³y¶my niewielkie, bo Cyganie nie
do¶æ, ¿e dzicy, to jeszcze i postawni. Jednak nie mieli z³ych zamiarów,
a byæ mo¿e te¿ czuli jaki¶ niepokój, bo na nasz widok po³o¿yli swoje
wory na ziemi (ewidentnie wypchane kradzionym w lesie drzewem), pi³ê
dyskretnie umie¶cili za sob± (Basia ucieszy³a siê, ¿e przynajmniej nie
maj± tej pi³y mechanicznej, jak w horrorach) - ze niby jako
tury¶ci odpoczywaj± sobie beztrosko na szlaku po spacerku w lesie. Z
mi³ymi u¶miechami nas pozdrowili zagajaj±c, czy idziemy zwiedzaæ zamek.
Te¿ szczerz±c siê uprzejmie, podjê³y¶my konwersacjê i w reweransach
rozstali¶my siê. Bezpo¶rednie niebezpieczeñstwo wiêc minê³o, by³a
jeszcze wprawdzie mo¿liwo¶æ, ¿e polec± do swojej etnicznej wioski po
posi³ki i zaczaj± siê gdzie¶ w krzakach czekaj±c na nasz powrót, ale to
by³o tylko lu¼ne przypuszczenie o ma³ym prawdopodobieñstwie.
Dotar³y¶my wreszcie na wzgórze zamkowe – ruiny prezentowa³y siê
wspaniale, widaæ by³o potêgê dawnego zamku. Teraz ju¿ pozna³y¶my ca³±
historiê i zobaczy³y¶my sam obiekt. Zamek Zborov, nazywany te¿
Makovica, powsta³ w XIII lub pocz±tkiem XIV wieku jako ochrona
wêgiersko-polskiej drogi. W okresie powstañ stanowych zamek napad³y
wojska cesarskie i w 1684 roku dokona³y jego zburzenia. Z rozleg³ego
zamku w stylu renesansowym zachowa³y siê tylko mury. A¿ siê prosz± o
jakiego¶ ducha lub inne romantyczne dekoracje. Z murów rozpo¶ciera siê
widok na ca³± okolicê – ³agodne, lesiste wzgórza, zielonkawe pola,
gdzieniegdzie jakie¶ maleñkie osady. Piêkny widok, zw³aszcza z t³em
b³êkitnego nieba i jaskrawym ¶wietle s³oñca. Z zamkowej góry zesz³y¶my
ju¿ bez niepokoj±cych spotkañ, a wrêcz przeciwnie - spotka³yy¶my urocze
dzieci romskie, które bardzo entuzjastycznie siê do nas odnosi³y.
Zrobili¶my sobie pa-pa, i ruszy³y¶my dalej
odkrywaæ s³owack± ³emkowszczyznê
CERKIEWKI
Uda³o nam siê
zlokalizowaæ tylko dwie cerkiewki, obie niestety zamkniête, a woko³o
ani ¿ywego ducha, aby poprosiæ o klucz. Za to otoczenie piêkne – wokó³
¶wi±tyñ zielone cmentarzyki z rzadko rozsianymi mogi³ami. Zdumiewaj±ce,
¿e ziemne groby z XIXw jeszcze zachowa³y swój kszta³t – byæ mo¿e nadal
potomkowie ¿yj± i dbaj± o te kopczyki, a mo¿e to wspólnota...?
W DRODZE
Powoli zbli¿a³o siê po³udnie,
kiedy dojecha³y¶my do Svidnika – typowo socjalistyczne miasto – mnóstwo
bloków, szerokie ulice, a na latarniach obowi±zkowe ko³cho¼niki, sk±d
dobiega³y dziarskie, ludowo-marszowe melodie. Nic tam nie mia³y¶my do
roboty, wiêc szybko przejecha³y¶my przez miasto kierujac siê na
po³udnie, bo w miêdzyczasie postanowi³y¶my, ¿e chcemy dotrzeæ do
Preszova (Kras!), a mo¿e nawet Levocy. Jedziemy wiêc i jedziemy, widoki
piêkne, ale jako kierowca, mam patrzeæ na drogê, a nie podziwiaæ, wiêc
zaczynam czuæ zmêczenie. Konieczny jest wiêc jaki¶ postój i jaka¶ kawa,
a najlepiej obiad. Zatrzymujemy siê w Gieraltowicach. Oczywi¶cie pusto,
gdzie niegdzie przemykaj± tylko Cyganie. Szukamy miejsca z kaw± – jedna
knajpa, druga, trzecia – a ka¿da w ten sam deseñ: pe³no dymu i paru
smêtnych facetów nad piwem. Odpocz±æ i napiæ siê kawy to tu siê nie da,
a na podziwianie lokalnego kolorytu nie mamy w tym momencie ochoty.
Siadamy wiêc w parku, pijemy przestudzon± kawê z termosu, zjadamy
resztê kanapek. I jazda dalej. Zaraz za rogatkami – niespodzianka.
Ca³kiem przyjemny motel z restauracj±: czysto, schludnie, piêkny
ogródek, niskie ceny. Pyszne knedliki z gulaszem (80sk) dodaj± nam si³,
a kawa energii, wiêc ju¿ na pewno wiemy, ¿e dzisiejszym celem bêdzie
Levoca. Na trasie mam niespodziankê – tunel! Nie by³o wyj¶cia –
musia³am tamtêdy przejechaæ i ¿adna klaustrofobia nie mog³a mi w tym
przeszkodziæ. Tunel jak tunel – w±ski, ciemny, bez odwrotu. Nie mog³am
robiæ nic innego, tylko jechaæ przed siebie z pe³n± koncentracj±.
Klaustrofobia dawa³a znaæ o sobie – by³o mi niedobrze, bola³ brzuch,
serce ³omota³o. Jedynie g³êbokie oddechy mog³y mnie uratowaæ. W koñcu
dostrzeg³am ¶wiate³ko w tunelu.
SPISKI HRAD
A nied³ugo potem by³
ju¿ Spiski Hrad. Znany mi dobrze ju¿ z innych wycieczek. Piêknie
wygl±da³ w popo³udniowym s³oñcu, na tle
ciemnych chmur. Z wie¿y rozci±ga siê widok na ca³± dolinê. Szkoda, ¿e
jest lekka mg³a ograniczaj±ca widoczno¶æ.
LEVOCA
Stamt±d ju¿ tylko jeden skok do
Levocy. Mamy ¶wietny pomys³, ¿eby przenocowaæ w znanymi mi sk±din±d
Klasztorze Franciszkanów. Przyjmuje nas m³odzieniec z nowicjatu
– chyba
nie wszystko rozumie, ale ju¿ prowadzi nas do pokoju, gdzie mo¿emy siê
rozgo¶ciæ. ¦wietnie, wrócimy tu, ale jeszcze chcemy zwiedziæ Levoczê.
Levoca oczywi¶cie
piêkna – ryneczek wypielêgnowany i odnowiony. Tutaj jest wyj±tkowo du¿o
ludzi, tzn. turystów, wiêc i o miejsca w hotelu ciê¿ko, albo ceny (dla
nas) zaporowe (pokój 2-osobowy 1200sk). Wracamy wiêc do klasztoru.
D³ugo, bardzo d³ugo nie mo¿emy siê dodzwoniæ. W koñcu otworzy³ nam ten
sam m³odzieniec co przedtem, teraz mocno wystraszony i zacz±³
t³umaczyæ, ¿e w³a¶ciwie to on nie wie, bo nie ma nikogo ze starszych.
Kiedy go poinformowa³y¶my, ¿e jednak zdecydowa³y¶my siê
przenocowaæ w klasztorze, zdenerwowa³ siê jeszcze bardziej.
Widaæ, przemy¶la³ wszystko i zda³ sobie sprawê, ¿e mo¿e mieæ du¿e
nieprzyjemno¶ci, ¿e wpu¶ci³ dwie obce kobiety do klasztoru. Trzês±cymi
siê rêkami da³ nam kolacjê i zacz±³ co¶ natarczywie mówiæ o :”mobile” –
okaza³o siê, ¿e chce, abym ze swojej komórki zadzwoni³a do znanego mi
ojczulka z Braty³awy, aby móg³ nas uwiarygodniæ. Tak siê te¿ sta³o –
oczywi¶cie zgodzi³ siê na nasz nocleg, a nastrój brata Paw³a
zmieni³ siê diametralnie, gdy tylko dosta³ jego b³ogos³awieñstwo. Nieba
by nam przychyli³. Dosta³y¶my pokój na piêtrze – skromny, ale bardzo
wygodny – dwa tapczaniki, biurka, szafka i widok z okna wprost na
Mariansk± Horê
W RAJU
Na poniedzia³ek,
1.05, zaplanowa³y¶my wypad do S³owackiego Raju. Jeszcze wczoraj
wieczorem, gdy wspomina³y¶my o wypadzie w góry, braciszek
Pawe³ zacz±³
co¶ wspominaæ, ze poka¿e nam szlaki. By³o to jednak dosyæ enigmatyczne
i potraktowa³y¶my to jako wyraz kurtuazji.
Rano jednak patrzymy, a on
ci w pe³nym ekwipunku siê zjawia na ¶niadaniu, w górskich ciuchach, a w
rêku dzier¿y mapy. Pojechali¶my
wiêc we trójkê. Dosyæ szybko
zjechali¶my na boczn± drogê, masyw Raju by³ ju¿ doskonale widoczny. Po
drodze minêli¶my cygañsk± wioskê, gdzie weseli Cyganie oferowali
noclegi – stali przy drodze przyk³adaj±c d³oñ do policzka, co mia³o
oznaczaæ spanie. Pawe³ wyja¶ni³ nam, ¿e to wyj±tkowo dobrzy Romowie,
godni zaufania, którzy postanowili robiæ biznes na turystyce i z tego
¿yj±. Hm, zapewne ciekawe by³oby do¶wiadczyæ tak egzotycznego noclegu i
obaliæ kolejne stereotypy.
Do Raju dojechali¶my w m¿awce.
Zda³y¶my siê na Paw³a jako na przewodnika zastrzegaj±c jedynie, aby nie
prowadzi³ nas na szlak, gdzie s± drabinki i klamry, bo Basia ma
niesprawn± rêkê na skutek zerwania ¶ciêgien (choroba klawiaturowa!!!!)
i lêk wysoko¶ci. Obieca³, ¿e tak, oczywi¶cie, pójdziemy ³agodnym
szlakiem. £agodny to on by³ i owszem, ale do czasu. Sz³o siê po
kamyczkach w strumieniu, gdzie szybko przemoczy³am adidasy (nie mia³am
tak jak oni butów górskich, bo nie przewidywa³y¶my ostrych szlaków),
potem za¶ zaczê³y siê mostki z rzadko ustawionych szczebelków, gdzie
Basia zaczê³a mieæ problem pt. lêk wysoko¶ci. A¿ w koñcu zobaczy³y¶my
pionowe, metalowe drabiny i klamry. Basia lekko spanikowa³a, ale nie
by³o odwrotu, bo w Raju szlaki s± jednokierunkowe . Na szczê¶cie
okaza³o siê, ¿e drabiny nie wywo³uj± takiego lêku jak te drewniane
mostki. Mo¿na by³o i¶æ. Jednak nie obesz³o siê bez kontuzji – Basia
nadwerê¿y³a rêkê, a ja mocno st³uk³am nogê o klamrê. Warto jednak by³o,
bo wra¿enia niezapomniane, a widoki piêkne (szkoda, ¿e zdjêcia
ich w pe³ni nie oddaj±).
KLASTORISKO
Wreszcie dotarli¶my do
Klastoriska.. W schronisku posilili¶my siê czekolad± i klasztornymi
wafelkami i ruszyli¶my zwiedzaæ ruiny klasztoru Kartuzów.
Siostry –
obola³e i zmêczone,
braciszek – pe³en energii i entuzjazmu.. Zacz±³ nas
w³óczyæ po ka¿dym kamyku i szczegó³owo obja¶niaæ, gdzie co by³o –
ko¶ció³, kaplica, cele takie i takie, kuchnia, piwnica itp. Kiedy
zacz±³ robiæ drugie kó³eczko (po tych samych miejscach) zaczê³a nas
powoli ogarniaæ determinacja. W koñcu asertywnie przypomnia³y¶my mu o
ograniczeniach czasowych i poinformowa³y¶my, ¿e ju¿ chcemy powoli
schodziæ. Te¿ spojrza³ na zegarek i stwierdzi³, ¿e jeszcze
koniecznie musimy zahaczyæ o Spisk± Star± Ves, a ¿e on ma mszê o 16,
wiêc musimy siê pospieszyæ. Ruszyli¶my kurcgalopkiem, co w szczególny
zachwyt wprawi³o moj± obola³± nogê. Po drodze konwersowali¶my w
polsko-s³owackim dialekcie o Polakach (jacy ró¿ni), S³owakach (jacy
mili), Czechach (jacy wredni), niuansach jêzykowych, samochodach (Pawe³
skoñczy³ samochodówkê i w ¶wieckim ¿yciu auta by³y jego pasj±), no i
oczywi¶cie o górach (przed wst±pieniem do nowicjatu by³ przewodnikiem
po Raju i Tatrach i dzia³a³ w s³owackim GOPRze). W tak mi³ej
atmosferze dotarli¶my do auta. Pawe³ ³akomie spojrza³ na moj±
sienê i stwierdzi³, ¿e chyba lepiej bêdzie, jak on poprowadzi, bo
zna te tereny. Nie mia³am nic przeciwko temu, a wrêcz przeciwnie, bo
przynajmniej mog³am trochê odpocz±æ, a noga bola³a mnie coraz bardziej
.
SIOSTRY I BRAT
Zatrzymali¶my siê w okolicy, niedaleko wsi
Letanovce,
aby z oddali zobaczyæ wie¶ dzikich Cyganów – pojechali¶my za las, na
wzgórek, a stamt±d w dole by³o widaæ bardzo etniczn±
osadê. Niestety
Pawe³ nie chcia³ podjechaæ bli¿ej, bo tubylcy w ramach rekreacji lubi±
obrzucaæ auta kamieniami.
Kolejnym punktem
programu by³a Spiska Nowa Ves. Gdzie tam ves! Ca³kiem spore miasto z
okaza³ym teatrem, jakiego nie powstydzi³by siê i Kraków. Jest tutaj
najwy¿sza na S³owacji wie¿a ko¶cielna. Oczywi¶cie nasz ¿wawy cicierone
zaplanowa³, ¿e siê tam zaraz wdrapiemy, aby podziwiaæ z góry okolicê,
ze szczególnym uwzglêdnieniem jego rodzinnej wsi. W innych
okoliczno¶ciach zapewne ochoczo by¶my siê wspiê³y, ale ja ledwo
chodzi³am na tej nodze, a i ogólne zmêczenie ju¿ dawa³o siê we
znaki... szczê¶liwie wie¿a by³a zamkniêta. Co koñ wyskoczy ruszyli¶my
wiêc do Levocy (nadal prowadzi³ Pawe³), znacznie przekraczaj±c
dozwolon± szybko¶æ. Mia³ farta, ¿e nie zatrzyma³a go drogówka
przyczajona przed sam± Levoc±. Widaæ ¦w. Franciszek czuwa³ nad nami.
POWRÓT
Wrócili¶my do klasztoru po
15,
zaprasza³ nas jeszcze na obiad, ale szykowanie posi³ku, pogaduszki i
inne towarzyskie zwyczaje zajê³yby nam zbyt du¿o czasu. Po¿egna³y¶my
wiêc braciszków, serdecznie nas wy¶ciskali, i ruszy³y¶my dalej – ju¿ w
kierunku Polski. W okolicach Vrbova okaza³o siê, ¿e koñczy siê gaz
(mia³y¶my tankowaæ w Levoczy, ale jako¶ nam to umknê³o w nat³oku innych
wra¿eñ), a tu szczere pole. Na szczê¶cie uda³o nam siê jako¶ dojechaæ
do Kezmarku.
Stamt±d do granicy w Mniszku by³o
ju¿ niedaleko. Jeszcze
zatrzyma³y¶my siê na obiad „U Franka” przed Lubovni± (ja – pra¿ony syr,
Basia – mieszanka pierogów z bryndz±, no i pyszniutka kawa).
Na granicy kupi³y¶my
jeszcze ³akocie dla rodzinki i wreszcie ok. 19 wyl±dowa³y¶my w domu. W
sam raz na dobranockê w naszym wykonaniu – s³owackie opowie¶ci z mchu i
paproci.
|